Latająca Biedronka, czyli jak skoczyłam ze spadochronem!
Pomysł narodził się już dawno, ale dopiero teraz nadarzyła się szansa by go zrealizować (dzięki Ci Zo). Oczywiście w grę wchodził tylko skok tandemowy, łatwo dostępny i żadnych dodatkowych badań, szkoleń czy innych wysiłków nie wymagający. Osoby wiedzące poleciły Kruszyn, zarezerwowaliśmy termin, nie było odwrotu.
Pogoda trafiła nam się jak ślepej kurze ziarno, piękny słoneczny dzień, cieplutko. Na miejscu atmosfera sielska, wszyscy uśmiechnięci, wyluzowani. No poza nami, bo gdzieś tam właśnie zaczynało docierać co zamierzamy zrobić!
Poznaliśmy swoich instruktorów, dostaliśmy ciuchy, odbyliśmy szkolenie. Krótko, rzeczowo i na temat. Wyglądało na to, że Ci ludzie wiedzą co robią, i że jesteśmy w dobrych rękach. Poczuliśmy się przygotowani…
Później okazało się, że niezależnie od tego ile wcześniej na ten temat czytałeś i z kim nie rozmawiałeś NIE jesteś przygotowany na to co na górze…
Już w samolocie, gdy wskazówka wysokościomierza nieubłaganie pełzła do góry, zaczęłam nieco sztywnieć w środku. Co też mi znowu do łba strzeliło! Oczy Zo robiły się coraz większe, Michał też jakby się spiął. Na szczęście cała reszta promieniowała dobrym humorem. Na 3000m Maciek (instruktor) jeszcze raz sprawdził uprząż, po czy zostałam dopięta. I nagle okazało się, że to już 4000 i po kolei wszyscy wyskakują, ja z Maćkiem na końcu. Wyskakując zrobiliśmy salto!
Na chwilę umarłam, a potem znalazłam się w niebie, a w każdym razie na niebie.
Umarłam wcale nie ze strachu, bo na takie przyziemne rzeczy nie było czasu. Po prostu świat ostro zawirował i mózg nie nadążył. Mgnienie oka później pędziłam 200km/h, walczyłam z masującym twarz (baset style) powietrzem i próbowałam odnaleźć się w tym pędzie. Nie zdążyłam, bo choć leciałam całe wieki, to jednak te wieki zamknęły się w 50 sekundach. Ciach! Wszystko spowolniło, a ja usłyszałam
„Mam dla Ciebie dobrą wiadomość, nasz spadochron otworzył się poprawnie.”
Popatrzyłam dookoła. Cisza, spokój i kolejne kwiaty spadochronów kwitnące na niebie. Błogość rozlała mi się po trzewiach. „Kocham Cię życie!” wyrwało się ze mnie samo. I jeszcze mogłam tym spadochronem posterować! Aczkolwiek nieco teoretycznie, bo ciągniecie za sznurki wymaga sporej tężyzny fizycznej osobom, jak ja, drobnym niedostępnej.
Gęba mi się śmieje do dziś, euforia nie schodzi, choć minęło już parę dni. Adrenalina i dopływ endorfin jak przy… hmmm… jak przy skoku ze spadochronem, bo z niczym tego porównać nie można. Już się nie dziwię, że oni tacy wszyscy uśmiechnięci tam chodzą, po skoku inaczej się nie da!
Zainteresowanych odsyłam na skydive.pl
POPRZEDNI WPIS